Nadal trudno mi w to uwierzyć, ale jestem już za półmetkiem studiów.
Gdzie się podziały te 3 lata? Wakacje zleciały spokojnie i ciekawie.
Teraz dość przespanych nocy! Dość zdrowych posiłków o stałych porach! IV
rok czas zacząć!
Semestr rozpoczęłam blokiem z
Ortopedii. Przyznaję, nie byłam zbyt dobrze nastawiona do tego
przedmiotu, w sumie nie wiem nawet czemu. Chyba spodziewałam się, że
będzie śmiertelnie nudny. Na szczęście zostałam pozytywnie zaskoczona
(chociaż raz).
Na jednych z pierwszych zajęć była wejściówka z
anatomii i fizjologii narządu ruchu. O dziwo poszła mi całkiem nieźle
jak na ilość cza poświęconego na naukę. Czego ja się tyle uczyłam na I
roku? Przecież to pracy na jedno, góra dwa popołudnia!
Zasady
zaliczenia przedmiotu były podobne jak na patomorfologii, czyli moje
ulubione zbieranie punktów. A okazji do ich zdobycia było kilka:
wejściówka, wyjściówka, prezentacja i przygotowanie historii choroby.
Dodatkowo była wymagana obecność na operacji, ale z tym nie było akurat
żadnego problemu.
wtorek, 17 listopada 2015
poniedziałek, 20 kwietnia 2015
Student vs patomorfologia runda 1
Z przyczyn ode mnie nie zależnych nie mogłam przez pewien czas pisać. Ale teraz jestem. I mam dla was historię wzbudzającą dreszcz na studenckich plecach pt: Student vs patomorfologia
Każdy, kto ma chociaż niewielką styczność ze studiami medycznymi wie, że są trzy kręgi piekielne, których boi się każdy żak: Anatomia, Farmakologia i Patomorfologia. Mając w pamięci boje z Anatomią postanowiłam przechytrzyć moje szczęście i zaczęłam uczyć się patomorfologii na długo przed zaczęciem bloku. Tak! Bloku! Mój eksperymentalny rok dostał w prezencie eksperymentalny model nauczania patomorfologii: 4 tygodnie zajęć, po 4 godziny dziennie. Spowodowało to oczywiście protesty wszystkich zainteresowanych, ale ja chciałam dać temu kredyt zaufania. Czy słusznie, zapytajcie po egzaminie ;)
Żeby zasady były jasne katedra wprowadziła system punktowy: codziennie za wejściówkę można uzyskać 5 punktów, za każde z 2 kół i 2 wykładówek* po 40 punktów. W sumie 245 punktów. Przepustka na egzamin to 60% tej magicznej liczby. Dostaliśmy też rozpiską zagadnień, których mamy się nauczyć na dane zajęcia i tych, które powinny być na tych zajęciach omówione oraz obowiązują nas na kolokwiach.
Każdy, kto ma chociaż niewielką styczność ze studiami medycznymi wie, że są trzy kręgi piekielne, których boi się każdy żak: Anatomia, Farmakologia i Patomorfologia. Mając w pamięci boje z Anatomią postanowiłam przechytrzyć moje szczęście i zaczęłam uczyć się patomorfologii na długo przed zaczęciem bloku. Tak! Bloku! Mój eksperymentalny rok dostał w prezencie eksperymentalny model nauczania patomorfologii: 4 tygodnie zajęć, po 4 godziny dziennie. Spowodowało to oczywiście protesty wszystkich zainteresowanych, ale ja chciałam dać temu kredyt zaufania. Czy słusznie, zapytajcie po egzaminie ;)
Żeby zasady były jasne katedra wprowadziła system punktowy: codziennie za wejściówkę można uzyskać 5 punktów, za każde z 2 kół i 2 wykładówek* po 40 punktów. W sumie 245 punktów. Przepustka na egzamin to 60% tej magicznej liczby. Dostaliśmy też rozpiską zagadnień, których mamy się nauczyć na dane zajęcia i tych, które powinny być na tych zajęciach omówione oraz obowiązują nas na kolokwiach.
czwartek, 29 stycznia 2015
Syndrom studenta medycyny
czyli o tym jak zostałam hipochondryczką ;)
Obudziłam się dziś przed budzikiem (sprawa dla mnie zupełnie nietypowa) z silnym bólem w prawym dole biodrowym. Gdy tylko dotarł do mojej zaspanej świadomości fakt, że to PRAWY dół biodrowy, czyli siedlisko STRASZNEGO WYROSTKA lekko spanikowałam. Pomacałam brzuszek, pobadałam objawy otrzewnowe. Blumberga ujemny, Rovsinga ujemny, ale Jaworskiego dodatni!
Momentalnie przypomniałam sobie co mówili na chirurgii i pediatrii, że Jaworski w zapaleniu wyrostka występuje właściwie w 100%. A zaraz potem pomyślałam:
"o nie, zapalenie wyrostka! Będę musiała iść do lekarza! I do szpitala! Pokroją mnie i nie pojadę na narty! Pal licho sesje, pal licho blizny. NARTY!"
Na szczęście w tym momencie pojawił się cichutki głosik rozsądku:
"Weź się Lady ogarnij! Nie panikuj! Jak do wieczora nie przejdzie to się możesz martwić. A na razie wstawaj i do roboty! Dermatologia się sama nie zaliczy."
Oczywiście nie wzięłam nic przeciwbólowego, żeby nie zaburzać wyników eksperymentu. Pomęczyłam się do 14 i minęło jak ręką odjął :)
Gdy opowiedziałam to wszystko mamie, śmiała się ze mnie dobre 10 minut. I w sumie nie dziwie jej się :D
Coś lekkiego na dziś: Baby Animals - Painless
Obudziłam się dziś przed budzikiem (sprawa dla mnie zupełnie nietypowa) z silnym bólem w prawym dole biodrowym. Gdy tylko dotarł do mojej zaspanej świadomości fakt, że to PRAWY dół biodrowy, czyli siedlisko STRASZNEGO WYROSTKA lekko spanikowałam. Pomacałam brzuszek, pobadałam objawy otrzewnowe. Blumberga ujemny, Rovsinga ujemny, ale Jaworskiego dodatni!
Momentalnie przypomniałam sobie co mówili na chirurgii i pediatrii, że Jaworski w zapaleniu wyrostka występuje właściwie w 100%. A zaraz potem pomyślałam:
"o nie, zapalenie wyrostka! Będę musiała iść do lekarza! I do szpitala! Pokroją mnie i nie pojadę na narty! Pal licho sesje, pal licho blizny. NARTY!"
Na szczęście w tym momencie pojawił się cichutki głosik rozsądku:
"Weź się Lady ogarnij! Nie panikuj! Jak do wieczora nie przejdzie to się możesz martwić. A na razie wstawaj i do roboty! Dermatologia się sama nie zaliczy."
Oczywiście nie wzięłam nic przeciwbólowego, żeby nie zaburzać wyników eksperymentu. Pomęczyłam się do 14 i minęło jak ręką odjął :)
Gdy opowiedziałam to wszystko mamie, śmiała się ze mnie dobre 10 minut. I w sumie nie dziwie jej się :D
Coś lekkiego na dziś: Baby Animals - Painless
Przy okazji, zaktualizowałam zakładkę "strony medyczne". Dodałam coś z Dermatologii i Patomorfy. Smacznego :)
poniedziałek, 26 stycznia 2015
Języki obce na medycynie
Jakiś czas temu (aż wstyd przyznać
jak dawno) w komentarzach otrzymałam poniższą wiadomość. Jako że
odpowiedź jest długa i zawiła uznałam, że czytelniej będzie
odpowiedzieć w te formie.
„Hej. Mam do Ciebie pytanie a
właściwie dwa-- mam nadzieję , że w miarę możliwości mi na nie
odpowiesz
więc.....
jak wygląda nauka języka na studiach
? dodam, że zostałam rok w domu ( poprawa tegorocznej matury) a
maturę pisałam z podstawy niemieckiego i nie wiem czy dam sobie
radę z językiem na studiach, zwłaszcza gdyby okazałoby się, że
z powodu zbyt małej liczby "niemieckojęzycznych?"
przerzuciliby mnie do grupy z angielskim -- miałam taką sytuację w
liceum, tylko że z angielskim ,w efekcie byłam w grupie z
rozszerzonym angielskim ( w takiej sytuacji było 5 osób razem ze
mną ) nauczycielka nas sobie "olała" a co za ty idzie
.....
Jak wygląda utrzymanie się na
studiach ( chodzi o książki, wyżywienie," nocleg" ) w
tym Twoim mieście ( nie mogłam znaleźć jakie to, ale pewnie za
mało się wczytałam w Twoje posty )
pozdrawiam i z góry dziękuje
K.”
niedziela, 18 stycznia 2015
Propedeutyka chirurgii
Znów długo nie pisałam więc w
ramach rekompensaty baaaardzo długi wpis :)
To miłe gdy uczelnie zapewnia
studentom poszerzanie horyzontów i zwiedzanie nieznanych krain. Tym
razem jednak misja ta została spełniona aż nazbyt dosłownie
skutkiem czego moja grupa została zesłana na wygnanie do strasznego
Torunia. Zesłanie trwało 8 dni (tydzień przed świętami i 3 dni
po) z możliwością a nawet przymusem czterokrotnego powrotu na
najukochańszą uczelnię. Większość grupy podeszła do tego
wyjazdu jak do kolonii czy drugiej zielonej szkoły. Snuli plany o
niekończącej się imprezie, nocnych wypadach na miasto, czy choćby
graniu w nerdowskie gry do białego rana. Oczywiście rzeczywistość
szybko zweryfikowała te zapędy. Jak więc wyglądały moje pierwsze
w życiu delegacje?
Dzień 0
W niedzielę wieczorem wraz z N cudem
zdążyłyśmy na pociąg w nieznane. Godzina w turkoczącym żelaznym
pudle plus kolejne pół w nieznacznie cichszym autobusie wyssały z
nas resztkę energii. Po względnym ogarnięciu życia w Hotelu
wszyscy poszli spać.
Dzień 1
Pobudka ok 6 żeby wyjść na autobus o
6:50. Pomijając nieludzką godzinę, jedna łazienka na 10 dziewcząt
nie ułatwia sprawnego zebrania się.
Po 30 minutach spędzonych w
zatłoczonym do granic możliwości autobusie, naszym oczom ukazuje
się odpowiedni szpital.
Już na starcie (czyli po ok 15-20
minutach siedzenia i czekania) przywitała nas cała załoga:
profesor, docent, lekarze, rezydenci. Nastraszyli, że będzie ciężko
i wejściówka z anatomii i test końcowy i sobie poszli. Potem
rezydent naprostował, iż tego bloku praktycznie nie da się nie
zaliczyć i nie mamy się czym martwić. Nakreślił mniej więcej co
będziemy robić i co trzeba zaliczyć. Poza wspomnianymi już
testami czekały nas też 2 dyżury („przyjdźcie kiedyś na
godzinkę po zajęciach”), asysta przy operacji i ileśtam
seminariów, które miały zająć większość czasu.
Każda para została przypisana do
jednego lekarza (głównie dostali tę fuchę rezydenci) i witaj
przygodo! :)
Dzień 2
Dzień rozpoczęliśmy testem z
anatomii i jakiś tam podstaw chirurgii. Wszyscy zdali, choć
większość na 3. Potem przychodnia i seminaria, czyli nic
specjalnie ciekawego (chociaż mnogość dziwacznych i najczęściej
wymyślonych chorób, z którymi pacjenci przychodzą do przychodni
chirurgicznej przyprawia o zawrót głowy) oraz pierwszy dyżur na
SORze.
Zacznę od przybliżenia wam, drodzy
czytelnicy, postaci lekarza dyżurującego tego dnia. Na potrzeby
moich zapisków nazwijmy go dr Ciasteczko. Na jego widok miękła
większość damskich kolan a z ust nieszczęsnych niewiast ściekała
strużka śliny. Dr Ciasteczko był rezydentem i jedynym kawalerem na
oddziale, co często i z nieskrywaną dumą podkreślał. Być może
z tego powodu dla większości moich koleżanek wydał się
momentalnie nieziemsko atrakcyjny. Na wpół świadomie wodziły za
nim błędnym wzrokiem i szukały każdej okazji by pracować właśnie
z nim. Najlepiej sam na sam. Nie dziwne więc, że gdy gruchnęła
wieść, iż to on ma dyżur, panny zleciały się jak sępy do
padliny. I cała lista/harmonogram dyżuru z podziałem na dni i
godziny poszedł się...
Mnie i koleżance cudem udało się nie
wypaść z harmonogramu i punkt 14 pojawiłyśmy się na Izbie. Już
pierwszy pacjent wywołał u mnie syndrom wypalenia zawodowego,
załamanie nerwowe i mentalnego facepalma w jednym. Przyszedł ze
skierowaniem od lekarza rodzinnego. Na cito. Z dnia poprzedniego... Z
powodu bólów brzucha 3 dni wcześniej... Oczywiście nic mu nie
było, wyszedł sprężystym krokiem, bardzo z siebie zadowolony. I
tylko szkoda tych zmarnowanych 15 minut. Potem nie było lepiej.
Generalnie żaden z 5 przyjętych w czasie tej godziny pacjentów nie
wymagał udzielenia pomocy na SORze.
Dzień 3
Blady strach padł na studentów, gdyż
kazano nam referować na Specjalnym Obchodzie z profesorem, fanfarami
i całym cyrkiem. Jakoś się udało, choć sądząc po minie
profesora, raczej marnie. Nieocenioną pomocą okazali się niektórzy
rezydenci, którzy cierpliwie, krok po kroku wytłumaczyli co mamy
powiedzieć i jak i żeby nie czytać z kartki i nie patrzeć
profesorowi w oczy... Potem niewiele czasu zostało na siedzenie w
przychodni ale i tak poszłam tam, ciekawa czym tego dnia zaskoczą
mnie pacjenci. Nie zawiodłam się. Np była pani po wycięciu
tłuszczaka, która bardzo chciała pojechać do sanatorium oraz pan
straszliwie pogryziony przez psa i wymagający natychmiastowej
surowicy przeciw wściekliźnie (powierzchowne ugryzienie w palec,
widać że rana kilkudniowa).
Po zajęciach nie dane nam było
odpocząć. Dziekanat przygotował specjalnie urozmaicenie w postaci
obowiązku stawienia się na wykłady w Bydgoszczy. Więc pognaliśmy
na autobus, a potem pociąg, a potem tramwaj, w biegu zahaczając o
MacDonald's, żeby tylko zdążyć na wykłady: z Radiologii i
Patomorfologii. A i 16 zabawa w drugą stronę: tramwaj, pociąg,
autobus oraz bonus w postaci dyżuru.
Tym razem zostałyśmy z D aż do 20.
Jeden z rezydentów załatwił nam narzędzia chirurgiczne i nauczył
szycia. Wzorem kobiet z dawnych wieków siedziałyśmy w małej sali
dziergając węzełki i cicho rozmawiając o życiu.
Dzień 4
Ponownie seminaria, przychodnia, jazda
do Bydgoszczy i dyżur. Tym razem lekarzem dyżurującym był dr
Ciasteczko, który niezbyt ucieszył się na nasz widok ale pozwolił
brać udział w operacji przepukliny (myślę, że najbardziej
przemówiła do niego przyniesiona przez nas kanapka). D uznała, że
ona już asystowała i teraz moja kolej. Dr Ciasteczko jakoś się
ogarnął (może coś zjadł?) i był nawet całkiem miły:
opowiedział jak powinna wyglądać operacja przepukliny, jakiego
użyją znieczulenia i dlaczego, pokazał jak się umyć do operacji
i przysięgam, że nie rzucił więcej niż 20 dwuznacznych żarcików
;) Sama operacja była oczywiście fascynująca. Gdy miałam wejść
na salę wydawało mi się, że serce wyskoczy mi z piersi, albo że
zemdleję z gorąca. Na szczęście gdy tylko Dr Ciasteczko dał mi
coś do roboty uspokoiłam się i mogłam skupić na zadaniu. Mówił
bardzo cicho i widać było, że nic nie idzie po jego myśli.
Gadający nieustannie pacjent też niczego nie ułatwiał. Generalnie
operacja z medycznego punktu widzenia, była raczej niewypałem. To
co miało być przepukliną okazało się wodobrzuszem o czym
dobitnie świadczyła fontanna radośnie tryskająca z brzucha
pacjenta. Ech, że też zawsze ja na coś takiego trafię...
Dzień 5
Seminaria i przychodnia nadal nie
wzbudziły należnej dozy zainteresowania. Po zajęciach poszłyśmy
z N. znów do centrum na obiad i połazić leniwie obserwując
przedświąteczny szał. Potem szybko do Hotelu spakować się,
zgarnąć maruderów i na pociąg. Plan teoretycznie łatwy do
wykonania. W praktyce: popsuł się tramwaj, spóźnił się
zastępczy autobus, nie wiedziałyśmy gdzie wysiąść a aplikacja
jakdojade się zawiesiła, cudem wysiadłyśmy na właściwym
przystanku, nie połamawszy żadnej kończyny dobiegłyśmy na
dworzec i wtedy okazało się, że mamy jeszcze ponad 5 minut i
mogłyśmy iść spacerkiem ;).
Tego dnia w planie był także maraton
Hobbita od 22 do 7. Pomimo niewyspania i pociągu następnego dnia
rano, z wielką radością poszłam... I przysypiałam co kilkanaście
minut przez cały seans. N w ogóle się poddała i spała prawie
cały trzeci film.
Dwugodzinne opóźnienie pociągu do
domu nie było dla mnie specjalnym zaskoczeniem. Gdy już udało mi
się do niego wpakować (a byłam objuczona jak wół walizką,
gitarą i wzmacniaczem) od razu zasnęłam i obudziłam się dopiero
po 5 godzinach.
Święta
Wreszcie nastała wymarzona przerwa.
Święta, jak to Święta minęły bardzo szybko, jednak nie mogę
narzekać, że nie wypoczęłam. Znalazł się czas i na nowy serial
(„Once upon a time” - polecam każdemu kto ma czas oglądać 4
sezony) i wypad na narty i spanie do 14. Żyć nie umierać!
Powrót nie był już tak
spektakularny. Bez większych przygód wróciłam do mieszkanka tylko
po to, by następnego dnia pojechać ponownie do Torunia. Na miejscu
okazało się, że drużyna znacznie się wykruszyła – pozostało
5 dziewcząt.
Dzień 6
Środa okazała się być dniem
niespodzianek. Najpierw dowiedzieliśmy się że operacji nie ma, a
te na czwartek to nie wiadomo kiedy będą rozpisane, potem, że nie
musimy referować na Specjalnym Obchodzie. Resztę dnia spędziliśmy
na seminariach. Potem sprint na dworzec, godzina w pociągu, szybki
obiad w Macu i zasłużony odpoczynek na wykładach. Wieczorem N
zarządziła podziwianie Torunia po zmroku, więc nie mogłam
odmówić.
Dzień 7
Nagle wszystkim się przypomniało, że
mamy nadal wiele seminarek do przesiedzenia więc cały dzień zajęła
nam walka ze snem w zimnej sali konferensyjnej. Potem spanie kolejno
w autobusie, pociągu, tramwaju i na wykładzie. Na deser wybrałam
się z N na dyżur. Wprawdzie już miałam jeden w nadmiarze, ale
chciałam w pełni wykorzystać ostatni wieczór w Toruniu. I moja
nadgorliwość została nagrodzona. Po godzinnym siedzeniu na
korytarzu, gdy zupełnie opuściła mnie nadzieja na zobaczenie
czegokolwiek okazało się, że jest zaplanowana operacja
przepukliny. Operację przeprowadzam rezydent a asystował mu i
prowadził docent. Ja i N próbowałyśmy jedynie nie wchodzić pod
nogi i niczego nie dotknąć. Mimo wszystko było bardzo ciekawie już
od samego początku, gdy anestezjolog miała problem z intubacją i
wezwała bardziej doświadczonego kolegę. Dla mojego niewprawionego
oka wyglądało to dość groźnie.
Dzień 8
Tego dnia lekarze postanowili nadrobić
seminaria, których do tej pory nie było kiedy zrobić. Co z tego,
że był to ostatni dzień bloku? Co z tego, że mieliśmy w tym dniu
zaliczenie końcowe? Seminaria musiały się odbyć. Jednym
światełkiem w tunelu było seminarium z chirurgii szczękowej.
Niestety jedynie N podzielała moją fascynacje drucikami, płytkami
i śrubami... Gdybyśmy wcześniej wiedziały, że jest taki oddział
w tym szpitalu, może udałoby się wkręcić na operację?
Zaliczyli prawie wszyscy i tak
skończyła się moja przygoda z propedeutyką chirurgii.
Blok zaowocował nowymi skreśleniami
na liście potencjalnych przyszłych specjalizacji. Na pewno nie będę
chirurgiem i na pewno nie będę anestezjologiem. Następny jest blok
z propedeutyki pediatrii ale już dziś wiem, że pediatrą też nie
zostanę.
Piosenka na dziś: Slash - Doctor Alibi
z Krakowskiej Areny
Subskrybuj:
Posty (Atom)