wtorek, 17 listopada 2015

Ortopedia

Nadal trudno mi w to uwierzyć, ale jestem już za półmetkiem studiów. Gdzie się podziały te 3 lata? Wakacje zleciały spokojnie i ciekawie. Teraz dość przespanych nocy! Dość zdrowych posiłków o stałych porach! IV rok czas zacząć!

Semestr rozpoczęłam blokiem z Ortopedii. Przyznaję, nie byłam zbyt dobrze nastawiona do tego przedmiotu, w sumie nie wiem nawet czemu. Chyba spodziewałam się, że będzie śmiertelnie nudny. Na szczęście zostałam pozytywnie zaskoczona (chociaż raz).
Na jednych z pierwszych zajęć była wejściówka z anatomii i fizjologii narządu ruchu. O dziwo poszła mi całkiem nieźle jak na ilość cza poświęconego na naukę. Czego ja się tyle uczyłam na I roku? Przecież to pracy na jedno, góra dwa popołudnia!
Zasady zaliczenia przedmiotu były podobne jak na patomorfologii, czyli moje ulubione zbieranie punktów. A okazji do ich zdobycia było kilka: wejściówka, wyjściówka, prezentacja i przygotowanie historii choroby. Dodatkowo była wymagana obecność na operacji, ale z tym nie było akurat żadnego problemu.

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Student vs patomorfologia runda 1

Z przyczyn ode mnie nie zależnych nie mogłam przez pewien czas pisać. Ale teraz jestem. I mam dla was historię wzbudzającą dreszcz na studenckich plecach pt: Student vs patomorfologia

Każdy, kto ma chociaż niewielką styczność ze studiami medycznymi wie, że są trzy kręgi piekielne, których boi się każdy żak: Anatomia, Farmakologia i Patomorfologia. Mając w pamięci boje z Anatomią postanowiłam przechytrzyć moje szczęście i zaczęłam uczyć się patomorfologii na długo przed zaczęciem bloku. Tak! Bloku! Mój eksperymentalny rok dostał w prezencie eksperymentalny model nauczania patomorfologii: 4 tygodnie zajęć, po 4 godziny dziennie. Spowodowało to oczywiście protesty wszystkich zainteresowanych, ale ja chciałam dać temu kredyt zaufania. Czy słusznie, zapytajcie po egzaminie ;)
Żeby zasady były jasne katedra wprowadziła system punktowy: codziennie za wejściówkę można uzyskać 5 punktów, za każde z 2 kół i 2 wykładówek* po 40 punktów. W sumie 245 punktów. Przepustka na egzamin to 60% tej magicznej liczby. Dostaliśmy też rozpiską zagadnień, których mamy się nauczyć na dane zajęcia i tych, które powinny być na tych zajęciach omówione oraz obowiązują nas na kolokwiach.

czwartek, 29 stycznia 2015

Syndrom studenta medycyny

czyli o tym jak zostałam hipochondryczką ;)

Obudziłam się dziś przed budzikiem (sprawa dla mnie zupełnie nietypowa) z silnym bólem w prawym dole biodrowym. Gdy tylko dotarł do mojej zaspanej świadomości fakt, że to PRAWY dół biodrowy, czyli siedlisko STRASZNEGO WYROSTKA lekko spanikowałam. Pomacałam brzuszek, pobadałam objawy otrzewnowe. Blumberga ujemny, Rovsinga ujemny, ale Jaworskiego dodatni!

Momentalnie przypomniałam sobie co mówili na chirurgii i pediatrii, że Jaworski w zapaleniu wyrostka występuje właściwie w 100%. A zaraz potem pomyślałam:
"o nie, zapalenie wyrostka! Będę musiała iść do lekarza! I do szpitala! Pokroją mnie i nie pojadę na narty! Pal licho sesje, pal licho blizny. NARTY!"
Na szczęście w tym momencie pojawił się cichutki głosik rozsądku:
"Weź się Lady ogarnij! Nie panikuj! Jak do wieczora nie przejdzie to się możesz martwić. A na razie wstawaj i do roboty! Dermatologia się sama nie zaliczy."
Oczywiście nie wzięłam nic przeciwbólowego, żeby nie zaburzać wyników eksperymentu. Pomęczyłam się do 14 i minęło jak ręką odjął :)
Gdy opowiedziałam to wszystko mamie, śmiała się ze mnie dobre 10 minut. I w sumie nie dziwie jej się :D

Coś lekkiego na dziś: Baby Animals - Painless

Przy okazji, zaktualizowałam zakładkę "strony medyczne". Dodałam coś z Dermatologii i  Patomorfy. Smacznego :)

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Języki obce na medycynie

Jakiś czas temu (aż wstyd przyznać jak dawno) w komentarzach otrzymałam poniższą wiadomość. Jako że odpowiedź jest długa i zawiła uznałam, że czytelniej będzie odpowiedzieć w te formie.

„Hej. Mam do Ciebie pytanie a właściwie dwa-- mam nadzieję , że w miarę możliwości mi na nie odpowiesz
więc.....
jak wygląda nauka języka na studiach ? dodam, że zostałam rok w domu ( poprawa tegorocznej matury) a maturę pisałam z podstawy niemieckiego i nie wiem czy dam sobie radę z językiem na studiach, zwłaszcza gdyby okazałoby się, że z powodu zbyt małej liczby "niemieckojęzycznych?" przerzuciliby mnie do grupy z angielskim -- miałam taką sytuację w liceum, tylko że z angielskim ,w efekcie byłam w grupie z rozszerzonym angielskim ( w takiej sytuacji było 5 osób razem ze mną ) nauczycielka nas sobie "olała" a co za ty idzie .....
Jak wygląda utrzymanie się na studiach ( chodzi o książki, wyżywienie," nocleg" ) w tym Twoim mieście ( nie mogłam znaleźć jakie to, ale pewnie za mało się wczytałam w Twoje posty )


pozdrawiam i z góry dziękuje
K.”

niedziela, 18 stycznia 2015

Propedeutyka chirurgii

Znów długo nie pisałam więc w ramach rekompensaty baaaardzo długi wpis :)
To miłe gdy uczelnie zapewnia studentom poszerzanie horyzontów i zwiedzanie nieznanych krain. Tym razem jednak misja ta została spełniona aż nazbyt dosłownie skutkiem czego moja grupa została zesłana na wygnanie do strasznego Torunia. Zesłanie trwało 8 dni (tydzień przed świętami i 3 dni po) z możliwością a nawet przymusem czterokrotnego powrotu na najukochańszą uczelnię. Większość grupy podeszła do tego wyjazdu jak do kolonii czy drugiej zielonej szkoły. Snuli plany o niekończącej się imprezie, nocnych wypadach na miasto, czy choćby graniu w nerdowskie gry do białego rana. Oczywiście rzeczywistość szybko zweryfikowała te zapędy. Jak więc wyglądały moje pierwsze w życiu delegacje?

Dzień 0
W niedzielę wieczorem wraz z N cudem zdążyłyśmy na pociąg w nieznane. Godzina w turkoczącym żelaznym pudle plus kolejne pół w nieznacznie cichszym autobusie wyssały z nas resztkę energii. Po względnym ogarnięciu życia w Hotelu wszyscy poszli spać.

Dzień 1
Pobudka ok 6 żeby wyjść na autobus o 6:50. Pomijając nieludzką godzinę, jedna łazienka na 10 dziewcząt nie ułatwia sprawnego zebrania się.
Po 30 minutach spędzonych w zatłoczonym do granic możliwości autobusie, naszym oczom ukazuje się odpowiedni szpital.
Już na starcie (czyli po ok 15-20 minutach siedzenia i czekania) przywitała nas cała załoga: profesor, docent, lekarze, rezydenci. Nastraszyli, że będzie ciężko i wejściówka z anatomii i test końcowy i sobie poszli. Potem rezydent naprostował, iż tego bloku praktycznie nie da się nie zaliczyć i nie mamy się czym martwić. Nakreślił mniej więcej co będziemy robić i co trzeba zaliczyć. Poza wspomnianymi już testami czekały nas też 2 dyżury („przyjdźcie kiedyś na godzinkę po zajęciach”), asysta przy operacji i ileśtam seminariów, które miały zająć większość czasu.
Każda para została przypisana do jednego lekarza (głównie dostali tę fuchę rezydenci) i witaj przygodo! :)

Dzień 2
Dzień rozpoczęliśmy testem z anatomii i jakiś tam podstaw chirurgii. Wszyscy zdali, choć większość na 3. Potem przychodnia i seminaria, czyli nic specjalnie ciekawego (chociaż mnogość dziwacznych i najczęściej wymyślonych chorób, z którymi pacjenci przychodzą do przychodni chirurgicznej przyprawia o zawrót głowy) oraz pierwszy dyżur na SORze.
Zacznę od przybliżenia wam, drodzy czytelnicy, postaci lekarza dyżurującego tego dnia. Na potrzeby moich zapisków nazwijmy go dr Ciasteczko. Na jego widok miękła większość damskich kolan a z ust nieszczęsnych niewiast ściekała strużka śliny. Dr Ciasteczko był rezydentem i jedynym kawalerem na oddziale, co często i z nieskrywaną dumą podkreślał. Być może z tego powodu dla większości moich koleżanek wydał się momentalnie nieziemsko atrakcyjny. Na wpół świadomie wodziły za nim błędnym wzrokiem i szukały każdej okazji by pracować właśnie z nim. Najlepiej sam na sam. Nie dziwne więc, że gdy gruchnęła wieść, iż to on ma dyżur, panny zleciały się jak sępy do padliny. I cała lista/harmonogram dyżuru z podziałem na dni i godziny poszedł się...
Mnie i koleżance cudem udało się nie wypaść z harmonogramu i punkt 14 pojawiłyśmy się na Izbie. Już pierwszy pacjent wywołał u mnie syndrom wypalenia zawodowego, załamanie nerwowe i mentalnego facepalma w jednym. Przyszedł ze skierowaniem od lekarza rodzinnego. Na cito. Z dnia poprzedniego... Z powodu bólów brzucha 3 dni wcześniej... Oczywiście nic mu nie było, wyszedł sprężystym krokiem, bardzo z siebie zadowolony. I tylko szkoda tych zmarnowanych 15 minut. Potem nie było lepiej. Generalnie żaden z 5 przyjętych w czasie tej godziny pacjentów nie wymagał udzielenia pomocy na SORze.

Dzień 3
Blady strach padł na studentów, gdyż kazano nam referować na Specjalnym Obchodzie z profesorem, fanfarami i całym cyrkiem. Jakoś się udało, choć sądząc po minie profesora, raczej marnie. Nieocenioną pomocą okazali się niektórzy rezydenci, którzy cierpliwie, krok po kroku wytłumaczyli co mamy powiedzieć i jak i żeby nie czytać z kartki i nie patrzeć profesorowi w oczy... Potem niewiele czasu zostało na siedzenie w przychodni ale i tak poszłam tam, ciekawa czym tego dnia zaskoczą mnie pacjenci. Nie zawiodłam się. Np była pani po wycięciu tłuszczaka, która bardzo chciała pojechać do sanatorium oraz pan straszliwie pogryziony przez psa i wymagający natychmiastowej surowicy przeciw wściekliźnie (powierzchowne ugryzienie w palec, widać że rana kilkudniowa).
Po zajęciach nie dane nam było odpocząć. Dziekanat przygotował specjalnie urozmaicenie w postaci obowiązku stawienia się na wykłady w Bydgoszczy. Więc pognaliśmy na autobus, a potem pociąg, a potem tramwaj, w biegu zahaczając o MacDonald's, żeby tylko zdążyć na wykłady: z Radiologii i Patomorfologii. A i 16 zabawa w drugą stronę: tramwaj, pociąg, autobus oraz bonus w postaci dyżuru.
Tym razem zostałyśmy z D aż do 20. Jeden z rezydentów załatwił nam narzędzia chirurgiczne i nauczył szycia. Wzorem kobiet z dawnych wieków siedziałyśmy w małej sali dziergając węzełki i cicho rozmawiając o życiu.

Dzień 4
Ponownie seminaria, przychodnia, jazda do Bydgoszczy i dyżur. Tym razem lekarzem dyżurującym był dr Ciasteczko, który niezbyt ucieszył się na nasz widok ale pozwolił brać udział w operacji przepukliny (myślę, że najbardziej przemówiła do niego przyniesiona przez nas kanapka). D uznała, że ona już asystowała i teraz moja kolej. Dr Ciasteczko jakoś się ogarnął (może coś zjadł?) i był nawet całkiem miły: opowiedział jak powinna wyglądać operacja przepukliny, jakiego użyją znieczulenia i dlaczego, pokazał jak się umyć do operacji i przysięgam, że nie rzucił więcej niż 20 dwuznacznych żarcików ;) Sama operacja była oczywiście fascynująca. Gdy miałam wejść na salę wydawało mi się, że serce wyskoczy mi z piersi, albo że zemdleję z gorąca. Na szczęście gdy tylko Dr Ciasteczko dał mi coś do roboty uspokoiłam się i mogłam skupić na zadaniu. Mówił bardzo cicho i widać było, że nic nie idzie po jego myśli. Gadający nieustannie pacjent też niczego nie ułatwiał. Generalnie operacja z medycznego punktu widzenia, była raczej niewypałem. To co miało być przepukliną okazało się wodobrzuszem o czym dobitnie świadczyła fontanna radośnie tryskająca z brzucha pacjenta. Ech, że też zawsze ja na coś takiego trafię...

Dzień 5
Seminaria i przychodnia nadal nie wzbudziły należnej dozy zainteresowania. Po zajęciach poszłyśmy z N. znów do centrum na obiad i połazić leniwie obserwując przedświąteczny szał. Potem szybko do Hotelu spakować się, zgarnąć maruderów i na pociąg. Plan teoretycznie łatwy do wykonania. W praktyce: popsuł się tramwaj, spóźnił się zastępczy autobus, nie wiedziałyśmy gdzie wysiąść a aplikacja jakdojade się zawiesiła, cudem wysiadłyśmy na właściwym przystanku, nie połamawszy żadnej kończyny dobiegłyśmy na dworzec i wtedy okazało się, że mamy jeszcze ponad 5 minut i mogłyśmy iść spacerkiem ;).
Tego dnia w planie był także maraton Hobbita od 22 do 7. Pomimo niewyspania i pociągu następnego dnia rano, z wielką radością poszłam... I przysypiałam co kilkanaście minut przez cały seans. N w ogóle się poddała i spała prawie cały trzeci film.
Dwugodzinne opóźnienie pociągu do domu nie było dla mnie specjalnym zaskoczeniem. Gdy już udało mi się do niego wpakować (a byłam objuczona jak wół walizką, gitarą i wzmacniaczem) od razu zasnęłam i obudziłam się dopiero po 5 godzinach.


Święta
Wreszcie nastała wymarzona przerwa. Święta, jak to Święta minęły bardzo szybko, jednak nie mogę narzekać, że nie wypoczęłam. Znalazł się czas i na nowy serial („Once upon a time” - polecam każdemu kto ma czas oglądać 4 sezony) i wypad na narty i spanie do 14. Żyć nie umierać!
Powrót nie był już tak spektakularny. Bez większych przygód wróciłam do mieszkanka tylko po to, by następnego dnia pojechać ponownie do Torunia. Na miejscu okazało się, że drużyna znacznie się wykruszyła – pozostało 5 dziewcząt.

Dzień 6
Środa okazała się być dniem niespodzianek. Najpierw dowiedzieliśmy się że operacji nie ma, a te na czwartek to nie wiadomo kiedy będą rozpisane, potem, że nie musimy referować na Specjalnym Obchodzie. Resztę dnia spędziliśmy na seminariach. Potem sprint na dworzec, godzina w pociągu, szybki obiad w Macu i zasłużony odpoczynek na wykładach. Wieczorem N zarządziła podziwianie Torunia po zmroku, więc nie mogłam odmówić.

Dzień 7
Nagle wszystkim się przypomniało, że mamy nadal wiele seminarek do przesiedzenia więc cały dzień zajęła nam walka ze snem w zimnej sali konferensyjnej. Potem spanie kolejno w autobusie, pociągu, tramwaju i na wykładzie. Na deser wybrałam się z N na dyżur. Wprawdzie już miałam jeden w nadmiarze, ale chciałam w pełni wykorzystać ostatni wieczór w Toruniu. I moja nadgorliwość została nagrodzona. Po godzinnym siedzeniu na korytarzu, gdy zupełnie opuściła mnie nadzieja na zobaczenie czegokolwiek okazało się, że jest zaplanowana operacja przepukliny. Operację przeprowadzam rezydent a asystował mu i prowadził docent. Ja i N próbowałyśmy jedynie nie wchodzić pod nogi i niczego nie dotknąć. Mimo wszystko było bardzo ciekawie już od samego początku, gdy anestezjolog miała problem z intubacją i wezwała bardziej doświadczonego kolegę. Dla mojego niewprawionego oka wyglądało to dość groźnie.

Dzień 8
Tego dnia lekarze postanowili nadrobić seminaria, których do tej pory nie było kiedy zrobić. Co z tego, że był to ostatni dzień bloku? Co z tego, że mieliśmy w tym dniu zaliczenie końcowe? Seminaria musiały się odbyć. Jednym światełkiem w tunelu było seminarium z chirurgii szczękowej. Niestety jedynie N podzielała moją fascynacje drucikami, płytkami i śrubami... Gdybyśmy wcześniej wiedziały, że jest taki oddział w tym szpitalu, może udałoby się wkręcić na operację?
Zaliczyli prawie wszyscy i tak skończyła się moja przygoda z propedeutyką chirurgii.

Blok zaowocował nowymi skreśleniami na liście potencjalnych przyszłych specjalizacji. Na pewno nie będę chirurgiem i na pewno nie będę anestezjologiem. Następny jest blok z propedeutyki pediatrii ale już dziś wiem, że pediatrą też nie zostanę.


Piosenka na dziś: Slash - Doctor Alibi 
z Krakowskiej Areny