Nadal trudno mi w to uwierzyć, ale jestem już za półmetkiem studiów.
Gdzie się podziały te 3 lata? Wakacje zleciały spokojnie i ciekawie.
Teraz dość przespanych nocy! Dość zdrowych posiłków o stałych porach! IV
rok czas zacząć!
Semestr rozpoczęłam blokiem z
Ortopedii. Przyznaję, nie byłam zbyt dobrze nastawiona do tego
przedmiotu, w sumie nie wiem nawet czemu. Chyba spodziewałam się, że
będzie śmiertelnie nudny. Na szczęście zostałam pozytywnie zaskoczona
(chociaż raz).
Na jednych z pierwszych zajęć była wejściówka z
anatomii i fizjologii narządu ruchu. O dziwo poszła mi całkiem nieźle
jak na ilość cza poświęconego na naukę. Czego ja się tyle uczyłam na I
roku? Przecież to pracy na jedno, góra dwa popołudnia!
Zasady
zaliczenia przedmiotu były podobne jak na patomorfologii, czyli moje
ulubione zbieranie punktów. A okazji do ich zdobycia było kilka:
wejściówka, wyjściówka, prezentacja i przygotowanie historii choroby.
Dodatkowo była wymagana obecność na operacji, ale z tym nie było akurat
żadnego problemu.
Na
pierwszy tydzień zajęć przewidziano same seminaria. Oprócz prezentacji
naszych prowadzących słuchaliśmy też własnej twórczości, która była
oceniana w skali 1-4. Początkowo strasznie się nudziłam podczas tych
niezliczonych godzin oglądania prezentacji w PowerPoincie, ale z czasem,
gdy doczytałam co nieco w domu załam sobie sprawę, że takie teoretyczne
przygotowanie znacznie ułatwi nam czynny udział w zajęciach
praktycznych w drugim tygodniu. Tematy w końcu zaczęły układać się w
jakąś logiczną całość i nauka nie była mordęgą.
Zajęcia
praktyczne wyglądały klasycznie: oglądanie pacjentów, zbieranie
wywiadu, badanie zarówno ortopedyczne jak i internistyczne (potrzebne do
historii choroby). Tutaj muszę wspomnieć mój mały osobisty sukces:
udało mi się przełamać i samodzielnie, w pojedynkę zebrać wywiad i
zbadać przydzieloną pacjentkę. A kolega tylko notował...
Najciekawszą
częścią zajęć były oczywiście operacje. Na nowiutkim bloku operacyjnym.
Sale ładne, przestronne, a co najważniejsze zaopatrzone w kamery i
monitory, dzięki czemu studenci nie muszą dyszeć lekarzom na karki, żeby
cokolwiek zobaczyć. Problemem okazała się zbyt zaawansowana technologia
a konkretnie karty magnetyczne do otwierania drzwi. Nie przewidziano
takiej karty dla studentów, dlatego, żeby gdziekolwiek się dostać
(dosłownie! na blok czy do szatni) musieliśmy czatować na lekarzy lub
innych studentów i chyłkiem się wślizgiwać.
Same operacje były
bardzo ciekawe. Te wszystkie śrubki, wiertarki, wkrętarki, i inne ładne,
metalowe, podzwaniające melodyjnie narzędzia! Z zainteresowaniem
obserwowałam też pracę instrumentariuszki. Nie mogę wyjść z podziwu dla
jej niesamowitych umiejętności: telepatii (podawanie lekarzowi
odpowiedniego narzędzia zanim o nie poprosi), telekinezy (zatrzymanie
zsuwającego się ze stoły ssaka wzrokiem), organizacji pracy
(utrzymywanie porządku na stole, czyszczenie narzędzi, podawanie
narzędzi, patrzenie złym okiem na studentów przechodzących zbyt blisko
jej stołu, a dobrym na uwijającą się pielęgniarkę lotną i to wszystko w
tym samym czasie!) i wielu innych, mniej spektakularnych ale nadal
ważnych. Także instrumentariuszka pilnowała, żeby głowy operujących nie
wchodziły w kadr "naszej" kamery. Kochana kobieta jednym słowem.
Podczas
jednego zabiegu endoprotezowania stawu biodrowego dostaliśmy do zabawy
cement chirurgiczny żeby zapamiętać jak mocno się nagrzewa i jak
charakterystycznie pachnie. Na innym mogliśmy dokładnie obejrzeć i
pomacać odciętą głowę kości udowej ze zmianami zwyrodnieniowymi, które
dotychczas widzieliśmy tylko na zdjęciu RTG.
Niestety, niezależnie
jak ciekawe specjalizacje zabiegowe absolutnie nie są dla mnie. Już po
0,5h stania boli mnie wszystko od pięt po uszy i marzę tylko o zwinięciu
się w kłębek w jakimś spokojnym kącie z dobrym widokiem na monitor. Może
powinnam zostać anestezjologiem? Oni dużo siedzą.
Zwieńczeniem
bloku było zaliczenie ustne. Skazaniec dostawał kilka pytań, raczej
niezbyt skomplikowanych i ewentualnie pytania pomocnicze jeśli za bardzo
się plątał. Miałam sporo szczęście bo jednym z moich pytań był temat
mojej prezentacji, więc zdałam bez problemu i to nawet z niezłym
wynikiem.
Kolejne spotkanie z ortopedią w sesji zimowej. Miejmy nadzieję, że również będzie udane.
Piosenka na dziś: Suzanne Vega - Tired of Sleeping
"Mażę" ?!
OdpowiedzUsuńO masakra! I Ty jesteś na 4 roku medycyny? Tacy ludzie będą mieć wyższe wykształcenie? :(
Najmocniej przepraszam za niedopatrzenie. Już poprawiłam. Dziękuję, drogi Anonimie, za interwencję :)
UsuńCześć ;) dopiero znalazłam Twój blog, i przeczytałam, że zdawałaś CAE, mogłabyś powiedzieć jak się do tego egzaminu przygotowywałaś? Miałaś jakieś dodatkowe lekcje czy jakieś podręczniki?
UsuńJeżeli pisałaś to gdzieś już w jakimś poście, to może znajdę bo czytam blog od początku :D
Byłabym bardzo wdzięczna za pomoc ;))
Chodziłam na prywatne lekcje do znajomego nauczyciela angielskiego z liceum przez mniej więcej rok. Korzystałam z materiałów przygotowywanych przez mojego nauczyciela (mix z różnych książek). Przed samym egzaminem chyba miesiąc lub dwa chodziłam na zajęcia szkoły językowej Egida (ale tylko dlatego, że zapisywałam się na egzamin za ich pośrednictwem). Tam głównie ćwiczyliśmy mówienie w różnych grupach. I w sumie tyle. Zdałam ledwo, ale zdałam i tyle mi wystarczy :)
UsuńMi operacje ortopedyczne bardzo się podobały, miałam okazję widzieć kilka na praktykach (a nawet asystować) i trafiłam na lekarza-pasjonatę, który mimo wieloletniej pracy w zawodzie, wciąż z radością małego chłopca, uderzał młotem, szlifował, wiercił i rozbryzgiwał krew wszędzie wkoło :D
OdpowiedzUsuńJestem obecnie w 2 klasie liceum, po skończeniu szkoły mam zamiar wybrać się na medycynę. O byciu lekarką marzę odkąd skończyłam 5 lat. Boję się jednak, że nie dam rady zdać matury. Jak było z Twoją maturą? Bardzo trudna była? I czy masz jakieś skuteczne metody na chemię i biologię? :/ Pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńByła trudna, jak każda matura. Nie ma co się bać, trzeba dać z siebie wszystko i trzymać kciuki żeby wystarczyło. Poziom wredności matury i tak jest poza Twoim wpływem. Skoro jesteś zmotywowana już od tylu lat i zaczynasz się interesować maturą wcześniej niż w 3 klasie to już połowa sukcesu ;)
UsuńMój przepis na uczenie do matury to czytanie podręczników i robienie matur. Podziałało w przypadku biologii, niestety nie do końca w przypadku chemii. Kluczowy, moim zdaniem, jest dobry nauczyciel, który bez sentymentów wytknie błędy, ale też skieruje w dobrą stronę i zagrzeje do walki. Miałam szczęście na takich ludzi trafić.
Jeśli chodzi o triki skutecznego uczenia, to dopiero teraz mogę powiedzieć, że umiem się uczyć. W liceum było to raczej błądzenie po omacku (ale jeśli jesteś ciekawa to odsyłam na blog maturalny - zakładka"przygotowania do matury"). Kilka najbliższych notek mam zamiar poświęcić technikom uczenia, więc zapraszam do lektury :)