piątek, 29 czerwca 2012

Wyniki

język polski - 76%
język angielski podst.- 97% roz. - 83%
matematyka podst. - 94%
biologia roz. - 97%
chemia roz. - 68%
fizyka podst. - 60%

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Maruda

Znowu nie pisałam przez długi czas. Prawdę mówiąc nawet tu nie zaglądałam. Niby nic się ostatnio nie wydarzyło, ale jestem jakoś przybita. Dopóki byłam zajęta nauką nie widziałam co tak naprawdę dzieje się w domu. Teraz mam sporo wolnego czasu, który umyślnie marnuję. Nie chcę żyć znowu według jakiegoś planu. Nie chcę pracować na jakiś określony cel, zmierzać do niego, dzień w dzień się nim zajmować. Nie i już. Siedzę w domu oglądam serial, piszę ze znajomymi z Brazylii i Argentyny. Choć ostatnio nie za bardzo, bo ojciec wyłącza internet o 21,  kiedy oni wracają ze szkoły i trochę się mijamy.
Nie pisałam, bo wiem że zaczęłabym marudzić, a nie chcę wyjść na marudę. Ale trudno. To w końcu mój blog i moje demony. Jeśli ktoś nie chce czytać smędzenia niech od razu przejdzie do piosenki dnia. Za ewentualne przekleństwa przepraszam. Skowron, proszę, nie czytaj.
W domu kłócimy się ciągle o najgłupsze szczegóły. Rodzice stawiają się w opozycji do nas dzieci. Choć raczej jest tak, że staram się być mediatorem między rodzicami, a dzieciakami. Łagodzę to, co obie strony o sobie i do siebie mówią, staram się zażegnać konflikty itd. I dostaje mi się od obydwu stron. Dzieciaki zarzucają mi, że trzymam stronę dorosłych, rodzice, że jestem złym przykładem i wszystko rozpieprzam. Wielokrotnie już słyszałam, że przeze mnie ta rodzina się rozpadnie. Ale po kolei.
Ojciec chce żebym znalazła sobie zajęcie na wakacje. Najpierw miałam matury, potem CAE, teraz egzamin z gitary i chcę jeszcze odhaczyć prawo jazdy. On mówi, że to tylko wymówki, żeby nic nie robić i dalej siedzieć w pokoju przed komputerem (tak, internet największe zło we wszechświecie). Twierdzi, że nic nie robię w domu, co prawdą nie jest. Od 2 tygodni gotuję. Zwykle to co mama przygotuje, bo sama jestem w tym kiepska. Każde moje potknięcie na tym polu jest punktowane. Często sprzątam po obiedzie, śniadaniu, czy wieczorem, wyciągam rzeczy ze zmywarki itp. Oczywiście nikt tego nie dostrzega. Dopiero gdy czegoś nie zrobię zostaje to zauważone. Tak więc podobno nic nie robię w domu. To dopiero wierzchołek góry lodowej zarzutów. Nie mam żadnego prawa do obrony, czy szans na wytłumaczenie. Podobno się miotam i jestem zmierzła, bo nie uprawiam seksu, przynajmniej według ojca. Jak on w ogóle może mi coś takiego mówić! Chce żebym wyjechała na jakiś obóz czy coś w tym rodzaju, bo nie mogę cały czas siedzieć w domu. Nie dociera do niego, że na kolonie chciałam jechać w wieku lat 12-15. Teraz to żadna atrakcja. Nie chcę poznawać nowych ludzi, znowu nakładać te maski, wkręcać się w środowisko. To robiłam ostatnie 6 lat i mam dość. Z perspektywy ojca jestem zbyt leniwa, żeby ruszyć się z łóżka i coś znaleźć. Chce też, żebym zrobiła papiery na sternika jachtowego, bo ON żałuje że nie zrobił. Ja chciałabym kurs taternicki (wspinaczkowy już ukończyłam), ale na to nie mam pozwolenie bo niebezpieczne. BTW z dzieciakami na kajaki nie mogę iść, bo przecież się utopimy! (mamy karty pływackie, startowaliśmy w zawodach pływackich). Kolejna rzecz - praca. Chciałam znaleźć jakąś pracę na wakacje. Mama początkowo też tak chciała, ale teraz stwierdziła, że lepiej żebym została w domu i gotowała. Mogę się założyć, że na koniec wakacji będzie mi wypominać, że nie polazłam do roboty. Następne w kolejce są moje godziny aktywności życiowej. Jestem raczej nocnym markiem. Wolę czytać do późnych godzin nocnych nż wstać rano. Naprawdę nie potrafię czytać dla przyjemności rano. W ciemności to inaczej smakuje. Według ojca chodzę spać o północy i wstaję koło południa. Prawda jest taka, że chodzę spać koło 1-2 w nocy (pół godziny lub godzinę zajmuje zagonienie Młodego do spania, bo rodzice już wtedy śpią i mają wszystko w dupie), a wstaję około 8 najpóźniej o dziewiątej. Może raz czy dwa zaspałam do 11. Ostatnio najbardziej drażliwą kwestią są rowery. Naprawdę lubię jeździć na rowerze, ale rodzice skutecznie to obrzydzają. MUSIMY jechać, MUSIMY  trenować, MUSIMY zrobić tyle i tyle kilometrów. Może się mylę, ale wydaje mi się, że to aktywny wypoczynek, rodzaj relaksu, zabawy i forma wspólnego spędzania czasu, a nie do kurwy nędzy kolejny obowiązek! Obowiązków mam absolutnie dość. Dzieciaki też nie podchodzą do tego z należnym entuzjazmem, co jest podobno moją winą bo mnie naśladują. Czy to naprawdę takie dziwne, że 12-latek któremu powie się, że musi jechać na rower stawi opór?! Jest dzieckiem i tak robią dzieci. Także się przekomarzają i robienie afery z drobnej kłótni Lapo i Młodego jest po prostu niedorzeczne. Wszystkie nasze wspólne wyjazdy to piekło, bo są obowiązkiem. Narty, rowery, wakacje, chodzenie po górach. Zaczyna się zawsze tak samo. Ojciec wpada rozwścieczony, wrzeszcząc czemu się nie zbieramy. Jest gdzieś koło południa. Ja jestem na nogach już 4 czy 5 godzin, a on zaledwie godzinę. A my oczywiście nic nie wiedzieliśmy bo nic nam nie powiedział. Cóż za niespodzianka, że nie czytam rodzicom w myślach! Potem kilkugodzinne gruntowne przygotowania, bo nawet drobny wyjazd musi być w najmniejszych szczegółach przygotowany. Zero spontaniczności, przygody! Zachowujemy się jak stare dziadki! Wszyscy wzajemnie się oskarżają o jakieś opóźnienia czy błędu, a po co?! To przecież ma być zabawa a nie kara! Te przygotowanie to przerost formy nad treścią. Mieliśmy jeździć na rowerze, więc każdy ma rower dopasowany do potrzeb wymiarów itp, kask, strój kolarski, mamy GPS na rower, bidony, bagażniki i sakwy. I po co to wszystko?! Potem mówię,że chciałabym pojechać na basen to jest wielki foch, bo przecież mam rower! A na rowerze się nie męczę. Jestem tylko spocona, brudna, pokłuta przez jeżyny i pokrzywy, posiniaczona i wściekła po kolejnej kłótni. Nie, dziękuję! Raz na jakiś czas potrzebuję odmiany. Sama nie mogę pojechać, bo prawka nie mam, a rower mogą ukraść! I jeszcze jazda po drodze, a nie chodniku! Autobus nie, bo przecież rzadko jeździ. Nikt nas nie zabierze, bo oni nie chcę się naginać do naszych zachcianek. Podstawowym problemem jest to, że rodzice traktują nas jak karę i ciężar. Uważają, że mają obowiązek wszędzie jeździć z nami, a my z nimi. Jak się zaproponuje, żeby sami jechali, to jest foch, że my ich nie kochamy, a oni sobie żyły wypruwają, żeby nam dogodzić itp. Prawda jest taka, że chcą żebyśmy realizowali ich plany jako swoje. Dla przykładu: wczoraj ojciec mi wypomniał, że w moim wieku miał małą złotą odznakę PTTK. A ja nie mam takich ambicji co godzi w jego ojcowską dumę. Ale zapomniał, że a) on olewał szkołę, chodził na wagary i nie poszedł do liceum tylko do zawodówki, ja się sumiennie uczyłam b)wielokrotnie powtarzał, że odznaki to debilizm, c) nie mogę sama wyjść do koleżanki 500m dalej, a co dopiero w góry.
Przysięgam ostatnie już dzisiaj żale. Wczoraj także zapytał, czy na pewno chcę być lekarzem, bo nie jestem tak sumienna jak moja matka, poza tym stracę całe życie na naukę. Jakby były mi potrzebne kolejne wątpliwości! Od 6 lat to był plan - dostać sie na medycynę. Teraz czekam na wyniki matur i mam złe przeczucia, boję się choć staram się tego nie okazywać, a on mi takie coś strzela! Nie wiem co zrobię jak się nie dostanę. Jedno jest pewne, nie wytrzymam kolnego roku w tej popieprzonej rodzinie. Strzelę se w łeb, powieszę się, ucieknę, łyknę za dużo tabletek nasennych, nie wiem, ale ani dzień dłużej niż to konieczne nie zostanę.
Koniec marudzenia. Jeśli ktokolwiek doczytał to tego miejsca, szczerze współczuję. Lepiej mi, bo mogłam to z siebie wyrzucić. Dzięki o internecie za wysłuchanie.

Piosenka na dziś: Skid Row "Get the fuck out"

piątek, 15 czerwca 2012

Jeszcze żyję!

Przepraszam, że tak długo nie pisałam. Byłam pochłonięta nauką do CAE, więc nie za dużo się działo. Napisałam w między czasie notkę o Euro, ale była tak pełna jadu, że jej nie opublikowałam. 
W środę pojechałam do Katowic zdawać nieszczęsny egzamin CAE. Spędziłam tam niemal 6 godzin, a potem jeszcze godzinny powrót do domu. Po powrocie prawie od razu padłam na łóżko i spałam do 11 następnego dnia. Słowo daję, po maturach nie byłam aż tak zmęczona. 
W niedzielę zdaję część ustną więc trzymajcie kciuki.
Ostatnio w rodzinie sporo się kłóciliśmy, ale perspektywa wspólnego wyjazdu na nasz ukochany półwysep Gargano zażegnała wszystkie spory. Można powiedzieć, że od około 3 dni żyjemy jak w bajce, a właściwie jak normalna rodzina. 
Ponieważ trzeba będzie pokazać nieco ciała muszę się za siebie zabrać. Prawie pół roku spędziłam na przemian leżąc i siedząc przy książkach i po prostu skluchowaciałam (istnieje w ogóle takie słowo?). Dlatego od kilku dni gram z Młodym rano w badmintona (kosztowało to życie już 4 lotki) i od czasu do czasu jeździmy na rowerze (jeśli ktoś zainteresowany wstawię opisy jak ogarnę bieżące rzeczy).
W ogóle chciałabym trochę zmienić wygląd na wakacje. Myślałam o czerwonych końcówkach, ale mama kategorycznie mi tego zabroniła. Kazała za to iść do fryzjera bo "smętne już mam te kudły". Jako, iż jestem nieufna wobec fryzjerów maści wszelkiej, dziś rano sama podcięłam włosy. Skróciłam i lekko postopniowałam - z przodu są trochę krótsze. Pozbyłam się od 10 do 15cm włosów, a nadal sięgają talii. W sumie myślałam o obcięciu się całkiem na krótko, ale po przemyśleniu sprawy doszłam do wniosku, że nie mam aż tak ładnej twarzyczki, żeby  ją w całości eksponować.

W dzisiejszym kąciku muzycznym coś nowego. Nie Extreme, nie Metallica, ale australijski zespół Baby Animals w piosence z 1992 roku "One Word"
  akby się ktoś pytał wokalistka nazywa się Suze DeMarchi.

czwartek, 7 czerwca 2012

Wycieczki na dwóch kółkach 1

Wpadłam na pomysł serii postów pod powyższym tytułem. Dzisiaj popołudniu z racji dnia wolnego uciekliśmy do lasu opatentować nową trasę. Przejechaliśmy jakieś 20 kilometrów po wiejskich ścieżkach i lesie. Właśnie wróciliśmy. Nie raz zastanawiałam się gdzie właściwie jesteśmy i dokąd zmierzamy, ale jakoś udało się dojechać do domu. Zahaczyliśmy jeszcze o wypożyczalnię filmów, więc zapowiada się spokojny wieczór z Diabłem, który ubiera się u Prady ;). 
Cieszę się, że mogłam wrócić do roweru. Dziś była moja druga wyprawa w tym sezonie. Przez maturę ominęło mnie jakieś 12 wyjazdów. Zwykle jeździmy po lesie, który znajduje się nieopodal centrum naszego miasteczka. Niby są tam ścieżki rowerowe (i drogi zaznaczone na GoogleMaps), ale normalny rower ma naprawdę trudno. Czasem przydałaby się też maczeta. 

Standardowa trasa (kolor czerwony) zaczyna się przy hotelu Amedeus. Następnie przejeżdża się koło kompleksu małych jeziorek, mija tzw źródełko i po kilku trudniejszych podjazdach natrafić można na drogę prowadzącą do jeziora przy dawnym szpitalu przeciwgruźliczym. Kiedyś miejsce to było opuszczone i zaniedbane. Las wyrósł taki właśnie w celu odizolowania gruźlików. Teraz tchnięto w niego życie. Bajoro to zwane jest Balatonem i w okresie letnim obfituje w atrakcje takie jak park linowy, kajaki i mini plaża. Zwłaszcza w weeknedy jest tam sporo ludzi, zwłaszcza z blokowisk. My jednak zanurzamy się głębiej w leśne gęstwiny, aż wydaje się, że jesteśmy sam na sam z naturą.
Jedzie się ścieżką wśród trawi i jeżyn do górki, gdzie na początku lata jest dodatkowa atrakcja. Mianowicie małe ropuszki. Na szczycie tego wzniesienia (czerwona kropka) jest większa kałuża, gdzie co roku przychodzi na świat nowe pokolenie tych wspaniałych stworzonek. Młode dają się złapać i śmiesznie chodzą po dłoniach. Są w wielu kolorach. Począwszy od ceglastego, poprzez brunatny, na brudniej zieleni kończąc. Potem jest przejazd przez wąwóz i dojazd do większej drogi. Tam zwykle zawracamy, choć czasem przejeżdżamy na drugą stronę drogi i jadąc wzdłuż niej po lesie, docieramy do starej baszty rycerskiej (czarna kropka). 
Baszta zwana także Wieżą Romantyczną

Tę trasę trudniej nanieść na mapę, więc na razie zaznaczony jest tylko jej początek (kolor czarny). 
Dodatkową atrakcją trasy jest przejazd dookoła "Balatonu" - kolor fioletowy. Nazywamy to "trasą MTB", gdyż tamtędy została poprowadzona trasa w czasie ostatnich zawodów kolarstwa górskiego MTB. Jest to ulubione miejsce mojego brata, ponieważ jak każdy młody ssak nie wie co to strach i jedzie nawet przez wąwozy, które mi ścinają krew w żyłach. W najbliższym czasie mamy zamiar tam poćwiczyć, więc może go nagram?
To dopiero początek tajemnic tego lasu. Mam zamiar dokładnie udokumentować wyprawy dzięki zdjęciom i mapom. Co wy na to?
Na razie idę oglądać film. Arrivederci!

wtorek, 5 czerwca 2012

Projekt Double-H

Dawno nie pisałam, bo w domu znowu wojna internetowa. Poza tym muszę się jednak pouczyć na CAE, żal by było zmarnować taką szansę.
Zgodnie z obietnicą dzisiaj o projekcie muzycznym. Między sobą nazywamy go Double-H, bo rodzice są przeciwni takim formom marnowania czasu.
Na początek opowiem skąd ten pomysł, by w ogóle zabrać się za tworzenie muzyki. Uczę się gry na gitarze klasycznej niemal 9 lat. Jakieś 3 lata temu zaczęłam brzdękolić na elektrycznej. Siostra i brat też grają na gitarach, a siostra dodatkowo trochę na pianinie (standardy szkoły muzycznej). Może się wydawać, że sporo umiemy, ale ja jakoś tego nie czułam. Nigdy nie zrobiliśmy niczego wspólnie (poza kolędami, ale to było do szkoły muzycznej). Nie chodzi o to, żeby przytłoczyć was teraz naszym muzycznym przygotowaniem, zdolnościami i osiągnięciami (bo takowych brak), to tylko tak w ramach wstępu i wyjaśnienia.
Ucząc się do matury z biologii słuchałam sobie zespołu Extreme, naszego nowego odkrycia. I, jak to przy uczeniu bywa, odpłynęłam myślami. Przypomniałam sobie, że koleżanki Lapo powiedziały, iż Gary (wokalista)  i Nuno (gitarzysta) wyglądają jak bracia. I tak wpadłam na pomysł, żeby powielić w naszej aranżacji utwór Hole Hearted. Mój geniusz objawił się w tym, aby nagrać też naszą wersję ich klipu do tej piosenki. Takie coś przydało by się Lapo, bo planuje ona karierę w muzyce. Cała w skowronkach (tak Skowronie kochany, to celowo), pobiegłam podzielić się tym pomysłem z Lapo. I tu zaczęły się trudności. O ile zgodziłyśmy się, że będziemy to robić po mojej maturze, to pokłóciłyśmy się o podział ról. Mianowicie, Lapo ma wyższy głos i większą skalę niż ja, ale ja jestem lepsza w graniu na gitarze (przynajmniej taką mam nadzieję). Moja młodsza siostrzyczka uparła się, iż ja mam śpiewać pierwszy głos, a ona zrobi chórki. Na początku nawet mi to schlebiało, ale chciałam by był to bardziej projekt Lapo. Jej argumenty także były trudne do przebicia. Podobno ma mi to dodać pewności siebie, a poza tym mam bardziej zbliżony do męskiego głos O_o. Spór trwał dość długo, bo definitywnie zakończył się jakiś tydzień temu. W ramach kompromisu postanowiłyśmy nagrać dwie wersje wokalu - ja pierwszy głos, Lapo drugi i odwrotnie. Sprzęt do tego potrzebny jest w pokoju Lapo.
Inną sprawą jest partia instrumentalna. W oryginale występują: 12-strunową gitara akustyczna, basowa, tamburyn, talerz i tzw. stopa. Z całego tego zestawu mamy 6-strunową gitarę akustyczną. Czyli jesteśmy 10 strun w plecy. Dlatego też wymyśliłam, by rozbić partię gitary na I gitarę i gitarę z basami. Będzie z tym trochę roboty, ale powinnam sobie poradzić. Kwestia instrumentów perkusyjnych pozostaje nierozstrzygnięta. O ile tamburyn jest do dostania, to perkusji nie mam zamiaru kupować. Na szczęście za rogiem mamy szkołę perkusji, więc może kogoś z niej wypożyczymy. Do ćwiczeń wystarczy ścieżka z programu Guitar Pro.
Co do samego klipu. Może się odważymy, ale dopiero po nagraniu samej muzyki. Ewentualnego operatora kamery ze sprzętem mamy zapewnionego.
Właściwie powstało to jako żart, a zaczyna się robić poważnie. Pierwsze próby nagrania głosu mamy już za sobą, a w piątek Lapo będzie próbowała nagrać drugi głos. Naszym prawdziwym celem było przygotowanie do czegoś znacznie poważniejszego. Mianowicie projektu o kryptonimie Hybryda, ale o nim innym razem. 

Na koniec piosenka, od której to szaleństwo się zaczęło: Hole Hearted zespołu Extreme